A ci, którym z kartki wyjdzie, że jednak chcą się odchudzić?
Rozmawiamy, dlaczego chcą być chudsi, co będą w tym celu robić, kiedy będzie trudno, a kiedy najtrudniej. Zastanawiamy się, jak podejść do świąt, a jak do innych uroczystości. Na przykład raz w tygodniu pacjentka jedzie do mamy na obiad, a mama robi po cztery kotlety na głowę i trzeba co najmniej dwa zjeść. Razem się zastanawiamy, jak sobie z taką sytuacją radzić.
I jak sobie radzić?
Można spróbować najprościej: mamo, zdecydowałam się, że pora schudnąć i o siebie zadbać. Nie będę już jeść takich tłustych kotletów.
A mama: jak to, kotleta nie zjesz? I zrobi taką smutną minę, że zjemy pięć.
W wielu wypadkach wystarczy technika zdartej płyty. Mama swoje, a my konsekwentnie tłumaczymy: nie zjem, muszę się odchudzić. Lekarz mi zalecił, źle się czuję. I za kolejnym razem mama odpuszcza.
Jednak u wielu osób relacja z matką jest zbyt zawiła. Matka nie umie okazywać uczuć ani o nich mówić, tylko robi pięciodaniowy obiad. Rano poszłam na zakupy, cały dzień stałam w kuchni - to jest wyraz mojej miłości. I my, nie jedząc, mamy poczucie winy, że tę miłość odrzucamy. W takim wypadku konieczna jest zmiana nastawienia i do jedzenia, i do relacji z rodzicami.
Wszystko się zaczyna bardzo wcześnie, bo jeszcze w niemowlęctwie. Dziecku przy piersi jest cudnie. Leży, jest ciepło, bezpiecznie, słyszy serce, mleczko płynie. I na całe życie się nam wdrukowuje taki komunikat: jedzenie to ciepło i bezpieczeństwo.
W dorosłym życiu, jak przeżywamy złość, depresję, smutek czy żal, ten schemat się przypomina. Jedzenie jako lekarstwo na całe zło. Jedna z moich pacjentek objadała się zawsze, jak mąż wyjeżdżał w delegację. Czuję się samotna, nie wiem, co on na tym wyjeździe robi, to się najem - mówiła. I jadła. A jak mąż po dwóch tygodniach wracał, miał cztery kilo żony więcej.
Ale przychodzą też matki z nastoletnimi córkami i mówią: proszę coś zrobić, bo ona jest za gruba.
Rozmawiamy, dlaczego chcą być chudsi, co będą w tym celu robić, kiedy będzie trudno, a kiedy najtrudniej. Zastanawiamy się, jak podejść do świąt, a jak do innych uroczystości. Na przykład raz w tygodniu pacjentka jedzie do mamy na obiad, a mama robi po cztery kotlety na głowę i trzeba co najmniej dwa zjeść. Razem się zastanawiamy, jak sobie z taką sytuacją radzić.
I jak sobie radzić?
Można spróbować najprościej: mamo, zdecydowałam się, że pora schudnąć i o siebie zadbać. Nie będę już jeść takich tłustych kotletów.
A mama: jak to, kotleta nie zjesz? I zrobi taką smutną minę, że zjemy pięć.
W wielu wypadkach wystarczy technika zdartej płyty. Mama swoje, a my konsekwentnie tłumaczymy: nie zjem, muszę się odchudzić. Lekarz mi zalecił, źle się czuję. I za kolejnym razem mama odpuszcza.
Jednak u wielu osób relacja z matką jest zbyt zawiła. Matka nie umie okazywać uczuć ani o nich mówić, tylko robi pięciodaniowy obiad. Rano poszłam na zakupy, cały dzień stałam w kuchni - to jest wyraz mojej miłości. I my, nie jedząc, mamy poczucie winy, że tę miłość odrzucamy. W takim wypadku konieczna jest zmiana nastawienia i do jedzenia, i do relacji z rodzicami.
Wszystko się zaczyna bardzo wcześnie, bo jeszcze w niemowlęctwie. Dziecku przy piersi jest cudnie. Leży, jest ciepło, bezpiecznie, słyszy serce, mleczko płynie. I na całe życie się nam wdrukowuje taki komunikat: jedzenie to ciepło i bezpieczeństwo.
W dorosłym życiu, jak przeżywamy złość, depresję, smutek czy żal, ten schemat się przypomina. Jedzenie jako lekarstwo na całe zło. Jedna z moich pacjentek objadała się zawsze, jak mąż wyjeżdżał w delegację. Czuję się samotna, nie wiem, co on na tym wyjeździe robi, to się najem - mówiła. I jadła. A jak mąż po dwóch tygodniach wracał, miał cztery kilo żony więcej.
Ale przychodzą też matki z nastoletnimi córkami i mówią: proszę coś zrobić, bo ona jest za gruba.